Krążek „Reverence” poprzedza wydana w 2015 roku płyta „Ire”, która jest jak dotąd najbardziej udanym wydawnictwem kapeli z Australii. Płyta „Ire” pomogła ugruntować pozycję kapeli na międzynarodowym rynku ciężkiego grania i pozwoliła rozbudować wykonawcom światową bazę fanów. Podobnie jak każdy album wydany przez założoną w 2002 roku kapelę, płyta „Ire” uzyskała status Złotej Płyty w ich rodzimej Australii i napędziła ich atak na festiwalowe sceny w Europie. Płyta zdobyła nie tylko uznanie fanów, ale też krytyków muzycznych i dziennikarzy piszących dla publikacji takich jak Kerrang! (w recenzji nazwano album „fascynującym”). Podczas gdy „Ire” wzniosło artyzm i mistrzostwo muzyczne kapeli na zupełnie nowy pułap, to „Reverence” pokazuje na jak wiele ich stać pod względem kreatywności i ambicji. „W przeszłości tylko zakosztowaliśmy niektórych muzycznych koncepcji – troszkę strun tu czy tam. W przypadku tej płyty poszliśmy na całość. Kiedy chcieliśmy użyć smyczków – to naprawdę, do cholery, ich używaliśmy. Kiedy śpiewaliśmy melodyjnie, doprowadzaliśmy dźwięki do perfekcji. To dotyczy wszystkich nagrań na płycie” - mówi McCall.
„Reverence” jest nie tylko najbardziej śmiałą muzycznie płytą kapeli, ale też nagraniem poruszającym najbardziej osobiste dla członków Parkway Drive tematy. Na płytę składają się potężne utwory mające w sobie łamiącą serca moc. Album sięga korzeniami do tragicznych wydarzeń, takich jak utrata najbliższych, których doświadczyli członkowie Parkway Drive. „Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że życie jest ulotne. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, co mamy i zrozumieliśmy, co jest ważne. Przeszliśmy przez piekło” podsumowuje McCall. Płytę, nagraną w studio nagraniowym All Buttons In w Ottawie, wyprodukował długoletni inżynier dźwiękowy kapeli, George Hadjichristou. Na płycie znalazły się najbardziej powalająco mocne utwory kapeli, która na szóstym krążku imponująco rozszerzyła gatunkową paletę granej przez siebie muzyki. Na przykład, by umocnić złowróżbną atmosferę kawałka „Cemetery Bloom”, na nagraniu znalazły się złowrogie dźwięki syntezatorów i operowe wokale w tle.
„To mój ulubiony tekst ze wszystkich, które napisałem. To mroczna ballada o tym, jak to jest być niszczycielem w związku. Kawałek brzmi jak bojowy hymn – sprawi, że przemierzysz najwyższe szczyty by dotrzeć na miejsce. Tam, na horyzoncie trwa walka, a ty jesteś otoczony przez chaos. W ten sposób odkrywasz, o czym naprawdę jest ten utwór” - mówi o tym singlu McCall. Kawałek „The Void” w doskonały sposób oddaje ton całej płyty – kapela poświęca całą swoją energię na wyprodukowanie smagających riffów i powalających mocą wokali. Ta sama przepełniona furią energia wypełnia utwór „Prey” – piosenka, w której potężne gitarowe riffy łączą się z zawiłymi melodiami i silnym wokalem. Zamykająca płytę piosenka „The Colour Of Leaving” to najbardziej drastyczny kawałek, który też najtrudniej było nagrać.
„Napisałem te słowa tak, aby były najbardziej osobistym wyznaniem, na jakie mnie było stać. Jednak za każdym razem, gdy je czytałem, nie byłem pewien czy jestem w stanie je zaśpiewać” - zwierza się McCall.
Dodaje, że piosenka powstała po tym jak przeżył utratę dwóch bliskich mu osób.
„Podchodziliśmy do tego nagrania 4 razy. Musieliśmy wybrać takie, gdzie się nie jąkałem, gdzie trzymałem się najmocniej aż do samego końca utworu. Nie mogę wypluć z siebie tego utworu i pozostać obojętnym, za każdym razem jestem wzruszony. Zbiera mi się na płacz za każdym razem, gdy słyszę tę piosenkę” - mówi wokalista. Prace nad „Reverence” zaczęły się w 2016 roku, w piwnicy domu należącego do Linga. Kapela spotykała się tam podczas rzadkich przerw w bardzo wymagającym grafiku koncertów. Niestrudzenie eksperymentowali z dźwiękami, i czasem zdarzało się im wyprodukować 30 różnych wersji tego samego utworu. Członkowie kapeli poświęcali wiele uwagi wokalom.
„Nie miało różnicy, czy skupiałem się na głębokim screamingu, czy próbowałem skrzypiącego wysokiego krzyku, lub celowałem w mocne brzmienie, za każdym razem zastanawialiśmy się nad tym, czy wokale mają w sobie charakter, który pasuje do utworu. Nie szukaliśmy ideału. Nie zależało nam na tym, byśmy brzmieli sympatycznie, czy nieprzyjemnie. Chodziło nam o to, by każdy dźwięk niósł w sobie charakter i szczerość” - wspomina McCall. |